Moja przygoda z wolontariatem zaczęła się 12 lat temu, wtedy to rozpoczynało swoją działalność dzisiejsze Hospicjum św. Patryka w Otwocku.

Wtedy miałam w sobie dużo miłości, którą chciałam udostępnić ludziom. Chodziłam więc i szukałam miejsca, gdzie mogłabym pomóc, zrobić coś dla innych. Szukałam czegoś, co da mi wyciszenie, satysfakcję i zadowolenie. Trafiłam do hospicjum. Tam stawiałam pierwsze kroki jako wolontariusz pod skrzydłami ówczesnego kierownika pana Tomasza Szczęsnego.

Po dwóch latach założyliśmy stowarzyszenie na rzecz hospicjum – Otwockie Towarzystwo Opieki Paliatywnej, w którym od początku jestem Członkiem Zarządu i pełnię obowiązki skarbnika.

Przez ten czas wiele się nauczyłam, zostałam koordynatorem wolontariatu medycznego, ale też zdobyłam wielu znajomych, którzy do dziś są moimi przyjaciółmi.

Wielu ludzi dziwi fakt, że idę do hospicjum z radością i poświęcam chorym swój czas nieodpłatnie. Wciąż wiele osób uważa hospicjum za umieralnię, miejsce smutku, panujących chorób, nieprzyjemne i zimne. Dziwią się jak może dawać mi spełnienie to, że trzymam umierającego człowieka za rękę. A ja? Ja pomagam tym ludziom przejść na drugą stronę. Jestem z nimi, by nie byli sami w tym trudnym momencie życia i cieszę się z tego, że jestem im potrzebna.

Teraz jestem w hospicjum przynajmniej raz w tygodniu, ale był czas, że przepracowywałam w tym miejscu sto czterdzieści godzin miesięcznie. Byłam przy pacjentach, myłam, przewijałam, rozmawiałam, ale też gotowałam domowe obiady dla podopiecznych, brałam udział we wszelkich uroczystościach, szyłam zasłony oraz razem z członkami stowarzyszenia kwestowałam na rzecz hospicjów, brałam udział w ogólnopolskich kampaniach.

Do dziś kontynuuję swoje dzieło pomocy i nadziwić się nie mogę, że to już tyle lat.

Czy jest trudno? Obcowanie z nieuleczalną chorobą i cierpieniem nie jest łatwe. Jest jednak we mnie coś, co pozwala mi przezwyciężyć wrażliwość. Wchodząc do hospicjum zostawiam dom i swoje życie za drzwiami. Jestem tu inną osobą, uśmiechniętą, zawsze pogodną. Podobnie, gdy wychodzę, zostawiam w hospicjum wszystkie troski, nigdy w domu o nich nie mówię, nie myślę…

Oczywiście są sytuacje, które szczególnie pamiętam. Była, kiedyś taka pacjentka, z którą bardzo dobrze mi się rozmawiało. Potrzebowała takich rozmów bardzo. Któregoś razu przegadałyśmy nawet całą noc, o jej życiu, o niej. Połączyła mnie z nią jakaś nic zrozumienia. Którejś kolejnej nocy nie mogłam spać, ciągle o niej myślałam. O piątej rano pojechałam do hospicjum. Pielęgniarki powiedziały mi w wejściu, że ona czeka na mnie. Okazało się, że umierała. Faktycznie potrzebowała mnie. Pomogłam jej przejść na drugą stronę…

W ogóle przykre są dla mnie niektóre relacje rodzinne pacjentów. Kłótnie, majątki i inne przykre sytuacje. Zdarza się, że rodzinny odcinają się od chorego, nie odwiedzają go z różnych przyczyn, ale zawsze ten pacjent czeka na bliskich. Jedna z pacjentek miała córkę, która mieszkała niedaleko hospicjum, ale nie przychodziła do matki. Długą ją prosiła, dzwoniła wielokrotnie. Kiedy ta córka przyszła w końcu, niedługo po wizycie pacjentka – matka czekająca na swe dziecko umarła.

W ogóle więzi zwłaszcza te rodzic – dziecko są dla nieuleczalnie chorych bardzo ważne. Inna z pacjentek naszego hospicjum miała córkę w maturalnej klasie. Była już bardzo słaba – właściwie nie wiedzieliśmy jak ta kobieta jeszcze żyje. Umarła tuż po ogłoszeniu wyników matur. Odeszła, kiedy dowiedziała się, że jej córka zdała egzamin dojrzałości.

Wiem, że nie pomagam tylko pacjentom, pomagam też pogrążonej w smutku rodzinie. Kiedyś podeszłam do kobiety, której mąż umierał, pocałowałam ją w czoło i powiedziałam coś ciepłego, nawet nie pamiętam już co. Po jakimś czasie spotkałam ją na ulicy, podeszła do mnie i podziękowała.

Bycie w hospicjum daje mi radość. Nie umiem już teraz żyć bez tego miejsca.

Ewa Szczepańska – lat 67 Koordynator Wolontariatu Medycznego OTOP

Comments are closed.