Magdalena Filipczak – Nadbagaż?

Jestem Ala, mam osiemnaście lat. Żyłam sobie beztrosko, ciesząc się życiem. W szkole miałam opinię blond piękności. Śmiałam się, tańczyłam, śpiewałam. Było tak pięknie, aż do dnia, gdy kiepsko się poczułam. Mama na siłę zawiozła mnie do lekarza. Zrobili mi szereg badań, po czym usłyszałam krótkie: „Masz bardzo groźną odmianę białaczki. Niestety musisz pozostać przez jakiś czas w szpitalu”. Lekarz zupełnie się nie przejmował tym, że przewrócił moje życie do góry nogami, że przez niego straciło ono sens. Teraz nie robię nic. Leżę w szpitalu i przez prawie cały czas wpatruję się w jesienną aurę za oknem. Myślę nad tym, co robiłabym, gdybym miała szansę na przeżycie. Zawsze chciałam napisać książkę. Teraz mam dużo czasu, ale wolę jej nie zaczynać. Istnieją nikłe szanse na to, że ją skończę.

Rodzina i przyjaciele odwiedzają mnie codziennie. Ich obecność pomaga mi i dobija zarazem. Z jednej strony cieszę się, że są ze mną w moich ostatnich tygodniach życia, jednak z drugiej – nie chcę ich litości. Wciąż mi powtarzają, że razem damy radę, ale ja już w to nie wierzę. Prędzej lub później umrę.

W małej dwuosobowej sali leżałam sama, aż do drugiego dnia czwartego tygodnia pobytu w szpitalu. Przyszła pielęgniarka i oznajmiła mi, że będę miała współlokatora. Obawiałam się, że okaże się nim jakaś rozhisteryzowana panienka. Widok wchodzącego młodego chłopaka zadziwił mnie.

– Cześć – powiedział z uśmiechem. – Jestem Paweł – wyciągnął do mnie rękę.

– Cześć – odpowiedziałam, sztucznie się uśmiechając. – Ala.

– Chyba jesteś skazana na moje towarzystwo – uśmiechnął się przyjacielsko. Kiedy w jego ciemnych oczach ujrzałam wesołe ogniki, wiedziałam, że będziemy się dobrze rozumieć.

– Też masz białaczkę? – zapytał, układając się wygodnie na łóżku.

– Tak – odpowiedziałam cicho.

– Nie martw się. Będzie dobrze – uśmiech nie schodził z jego twarzy. Teraz i ja nie wytrzymałam. Na widok rozpromienionej twarzy zaczęłam się pierwszy raz od czterech tygodni uśmiechać. Biła od niego taka serdeczność, że w sercu budziła się nadzieja.

Po tygodniu wspólnych rozmów i żartów znaliśmy się niemal na wylot. Pewnego dnia zaczął:

– Jak myślisz, czy wyzdrowiejemy?

– Nie wiem. Czuję tylko, że jestem tu jak nadbagaż.

– Mam pomysł. Posłuchaj. Nie wiemy, co nam przyniesie nowy dzień. Śmierć, a może ozdrowienie. Zróbmy coś pożytecznego dla ludzi! Słyszałaś kiedyś o hospicjach?

– Oczywiście, że tak.

– Włączmy się w szpitalne akcje, zostańmy wolontariuszami!

– Wspaniały pomysł!

Byłam wniebowzięta. Takie zajęcie było dla mnie idealne. Przynajmniej przed swoją śmiercią pomogę innym.

Od razu pochłonęło nas nowe przedsięwzięcie. Organizowaliśmy zbiórki pieniędzy, spotkania dla chorych – takich jak my, pokazy filmowe i wiele innych rzeczy. Wielokrotnie przyjeżdżali do nas przedstawiciele hospicjów z podziękowaniami za zebrane fundusze. Wreszcie czułam, że choroba nie zawadza mi w pomaganiu innym, jednak mimo wszystko miewałam gorsze dni, które kończyły się nocnym potokiem łez.

Spędzałam z Pawłem cały czas. Przyzwyczaiłam się do jego obecności. Być może to dlatego dzień niemiłosiernie mi się dłużył, gdy zabrali go na badania do innego szpitala. Wpatrywałam się w zimę za oknem i rozmyślałam. Czułam, że łączy mnie z nim silna więź. Był moim prawdziwym przyjacielem.

– Cześć – wyrwał mnie z zamyślenia głos mojego towarzysza.

– Hej, jak było? – ucieszyłam się, że go widzę.

– Wymęczyli mnie tymi badaniami. Wyniki będą za kilka dni. A jak tobie minął dzień?

– Nie było tak źle – uśmiechnęłam się. – Odpocznij trochę, a potem idziemy przygotować salę na seans filmowy.

– A tak. Zapomniałem.

Niespełna godzinę później szykowaliśmy świetlicę. Niedługo zaczęli schodzić się goście ze szpitala i przyszpitalnego hospicjum.

– Alu – usłyszałam, że ktoś mnie woła, więc odwróciłam się. Zobaczyłam pielęgniarkę, która pomagała nam organizować wszystkie akcje.

– Tak?

– Czy masz jeszcze coś do zrobienia?

Rozejrzałam się po sali. Zajmowano krzesła, a Paweł ustawiał odtwarzacz DVD.

– Nie – odpowiedziałam z uśmiechem.

– Czy mogłabyś zająć się Panią Różą?

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na kobietę na wózku inwalidzkim.

– Oczywiście – odrzekłam i podeszłam się przedstawić. Poprowadziłam miłą staruszkę w kierunku telewizora i zajęłam miejsce obok niej. Oglądała film w całkowitym skupieniu. Momentami śmiała się do łez.

Zastanawiałam się, jak to możliwe, że Pani Róża jeździ na wózku inwalidzkim i przebywa w hospicjum, a zarazem jest osobą, która cieszy się życiem. Kiedy film się skończył przemówiła:

– Bardzo ładny film.

A po chwili dodała – Myślę, że zastanawia cię moje życie, prawda dziecko?

– Trochę – odpowiedziałam ze wstydem.

– Mój jedyny syn wyjechał z rodziną za granicę w poszukiwaniu pracy. Cztery lata temu nogi niespodziewanie odmówiły mi posłuszeństwa. Okazało się, że mam chorobę Parkinsona i już nigdy nie będę chodzić. Z resztą mojego ciała będzie tylko gorzej. Rodzina zajmowała się mną, ale mieli też swoje problemy, między innymi finansowe. Rok później uznałam, że nie chcę być dla nich ciężarem i zamieszkam w hospicjum. Po moich długich namowach przywieźli mnie tutaj i wyjechali. Odwiedzają mnie jak tylko mogą najczęściej. Dzięki tobie i temu młodzieńcowi moje życie nabiera więcej kolorów. Dziękuję wam.

– Jej, tak mi przykro – wydusiłam przez łzy.

– Nie płacz dziecko – pocieszała mnie kobieta. – Ja nie płaczę, a ty zamierzasz?

– Przepraszam.

– Pogodziłam się ze swoim życiem. Ta choroba to droga przez mękę, ale cieszę się każdą sekundą życia. Nie chcę być jak te ponure stare baby, które są tylko ciężarem dla wszystkich. Ty też powinnaś zacząć bardziej cieszyć się życiem. Masz je tylko jedno. Obserwuję cię od dłuższego czasu i widzę, że twój uśmiech nie zawsze jest szczery i prawdziwy. Pamiętaj, że każda choroba to prezent od Boga. Dzięki niej jesteśmy bardziej niepowtarzalni – uśmiechnęła się ciepło.

– Dziękuję Pani – wyszeptałam. Kobieta złapała moją dłoń i uścisnęła lekko.

Cały wieczór rozmyślałam nad jej słowami. Zrozumiałam, że moim złym humorem i brakiem uśmiechu raniłam najbliższe mi osoby. Obiecałam sobie, że to zmienię. Będę cieszyła się każdą minutą życia bez względu na wszystko.

Organizowaliśmy jeszcze więcej spotkań i zbiórek. Pani Róża towarzyszyła nam za każdym razem. Paweł wyglądał na okaz zdrowia. Nie rozumiałam dlaczego, kiedy pytałam o jego badania, od razu zmieniał temat, albo udawał, że nie słyszy. Pewnego dnia zabrali i mnie na takie badania. Wyniki otrzymałam od razu. Okazało się, że jestem zdrowa! Nie mogłam w to uwierzyć. Każdy wydruk czytałam kilka razy. To prawda. Już nic mi nie zagrażało. Byłam taka szczęśliwa. Wpadłam do sali, w której siedział mój przyjaciel.

– Paweł! Jestem zdrowa!

Chłopak zeskoczył z łóżka.

– Naprawdę? To wspaniale! Więc teraz będziemy mogli opuścić szpital.

– Jak to „my”? Myślałam, że zostaniesz, będę cię codziennie odwiedzać i…

– Ja też jestem zdrowy – przerwał mi z uśmiechem.

Byłam w pełni szczęścia. Mój przyjaciel też wyzdrowiał! Jednak przez moją głowę przeszyła jedna myśl: Co za zbieg okoliczności, że dowiedzieliśmy się o wyzdrowieniu tego samego dnia. Rzuciłam mu się na szyję, z oczu popłynęły mi łzy szczęścia.

– Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptał.

– Słucham.

– Wiedziałem o tym już w dniu moich badań.

– Nie rozumiem.

– Jak pojechałem na ostatnie badania powiedzieli mi, że wyzdrowiałem.

– To co robiłeś tu przez te dwa tygodnie?

– Widzisz… Zostałem z tobą. Chciałem kontynuować nasz wolontariat, ale przede wszystkim nie chciałem zostawiać cię tutaj samej. Przy tobie zrozumiałem, co to znaczy prawdziwa przyjaźń.

– Tak się cieszę, ale nie musiałeś tego dla mnie robić.

– Wiesz, co jest najważniejsze w życiu?

– Co?

– Przyjaźń – uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.

Wyszliśmy ze szpitala i nadal spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Nawet moja najlepsza przyjaciółka Ewelina zaczęła z nami pomagać. Wśród pacjentów byliśmy znani jako złote trio. Ważną częścią naszego życia był wolontariat i wierzyliśmy, że tak będzie już zawsze.

Magdalena Filipczak – uczennica Publicznego Gimnazjum w Woli Rębkowskiej

Comments are closed.