Trafiłem do hospicjum trzy lata temu dzięki jednemu księdzu, który mnie tu pokierował. Miałem trochę czasu, który chciałem dobrze spożytkować. Tak naprawdę od zawsze miałem taką wewnętrzną potrzebę, chęć zrobienia czegoś dobrego dla innych.

W hospicjum nie jest łatwo, bo trzeba patrzeć na cierpienia pacjentów, ale pracę w wolontariacie ułatwia mi mój stosunek do śmierci – jestem świadomy tego, że każde życie kiedyś się kończy.

Ważne tu jest to, aby swoje prywatne życie zostawiać za drzwiami, tak samo jak problemy i przeżycia w hospicjum zostawiam tu. Przychodzę do chorych przynajmniej raz w tygodniu i rozmawiam. Staram się nikogo nie wyróżniać, z każdym zamienić przynajmniej słowo. Ale każdy pacjent jest inny, każdy ma za sobą inny bagaż doświadczeń, dlatego ważne jest, by z każdym chorym rozmawiać inaczej. Trzeba umieć wyczuć jaki temat poruszyć, a jaki pominąć.

Dziwne uczucie dopada mnie wtedy, kiedy jednego dnia z kimś rozmawiam, a kolejnym razem przychodzę i tej osoby już nie ma. Powstają wtedy nieskończone rozmowy – tu nie ma miejsca na potem, tu to teraz.

Odczuwam wielką satysfakcję, kiedy widzę radość tych chorych, cierpiących ludzi na mój widok. Radość, że ktoś poświęca swój czas na ich problemy i troski. Bo te chwile są dla nich odskocznią od codzienności, od cierpienia.

Któregoś dnia przechodząc obok jednego z pokoi zobaczyłem córkę przy łóżku umierającej matki. To był już koniec i wtedy ona wybiegła na korytarz, w szoku, zalana łzami, stargana uczuciami. Podszedłem do niej zacząłem rozmowę, która z początku w ogóle się nie kleiła. Z minuty na minutę jednak kobieta odzyskiwała spokój. Poczułem wielką ulgę, radość, że chociaż w małym stopniu mogłem jej pomóc.

Ciężko jest zapomnieć, gdy odejdzie ktoś z kim spędziło się wiele czasu na bardzo ważnych rozmowach, kiedy poznało się życie. Zawsze modlę się za spokój duszy zmarłego pacjenta. Pomaga mi to odsunąć od siebie żal, w jakiś sposób pomaga nie brać do siebie tej kolejnej śmierci.

Jednak nie obcowanie ze śmiercią i z cierpiącymi ludźmi jest najtrudniejsze. Najtrudniejsze jest to, kiedy po wyjściu z hospicjum trzeba zetknąć się z rzeczywistością. Ludźmi chodzącymi po ulicach, znajomymi, którzy sami przed sobą nie chcą przyznać się do choroby, którzy uważają hospicjum za miejsce, w którym gromadzą się choroby, ludźmi, którzy nie rozumieją jak w dzisiejszych czasach można pracować dla innych za darmo.

Wawrzyniec Sikora – lat 65 wolontariusz w Hospicjum św. Patryka

Comments are closed.